Saturday 6 April 2013

Barcelona




Krótki wypad do Barcelony zaowocował nowymi kulinarnymi doświadczeniami. Nierzadko przypadkowymi, jak pyszne kolacje, którymi raczono mnie w hostelu - składniki kupowano za napiwki, które zostawiali poprzedni goście. W ten sposób miałam okazję skosztować domowej tortilla de patatas z różnymi dodatkami: cebulą, szynką, chorizo itp. Po powrocie udało mi się częściowo odtworzyć tę pyszność: sekret polega na tym, że w odróżnieniu od jajecznicy omlet powinno się smażyć na wolnym ogniu. Kolejną pysznością była ciecierzyca (garbanzo) z kurczakiem w sosie pomidorowym z dodatkiem... pokrojonych jaj na twardo - wbrew pozorom doskonałe, proste, sycące danie.

No, ale wiadomo - wyjazd do Hiszpanii nie byłby udany bez wizyty w barze tapas.A nawet kilku.




Jako zapalona miłośniczka tapas oczywiście zrujnowałam się w kilku tego rodzaju miejscach. Powyższe znajdowało się w bardziej turystycznej okolicy, co niestety miało pewne odzwierciedlenie w cenach. Ale za to nie przekładało się negatywnie na smak - przekąski były doskonałe.

Podstawową zasadą, jeśli chodzi o szukanie w nowej okolicy miejsca, gdzie dają dobrze zjeść, jest rozglądanie się, gdzie stołują się tubylcy. Takowe miejsce znalazło się obok niedaleko położonego cokolwiek na uboczu hostelu. Mierzona niedowierzającymi spojrzeniami przez miejscowych piwnych dziadków wpatrujących się drugim okiem w telewizor, w którym leciał mecz piłkarski, z radoscią na pysku skonsumowałam, co następuje:




A kiedy brakowało mi czasu i inwencji, szybki posiłek składał się z tego, co najlepsze mają do zaoferowania miejscowe spożywczaki, czyli gazpacho, szynka i oliwki.