Monday 13 January 2014

Ach Kornwalia, jaka cudna...

Marina w Plymouth

Oto ukazuje się mocno zaległy post z zeszłorocznego wakacyjnego wypadu do Kornwalii, w której się absolutnie zakochałam. Kornwalia jest zdecydowanie najpiękniejszym zakątkiem Anglii, a w całej Wielkiej Brytanii urokiem dorównać jej może chyba tylko Szkocja. Poza pięknymi krajobrazami i stosunkowo przyjaznym jak na ten kraj mikroklimatem Kornwalia dostarcza też całkiem przyjemnych doznań kulinarnych.

Tradycyjne kornwalijskie potrawy są proste i opierają się na składnikach, które łatwo dostać lokalnie - chociażby owocach morza. Popularną przekąską jest na przykład kanapka z krabem, często serwowana z sałatką coleslaw.



Najbardziej znana Kornwalia jest jednak z różnych odmian Cornish pasty. Cornish pasty to przykład potrawy, która z regionalnej stała się w Wielkiej Brytanii popularnym ogólnokrajowym fastfoodem: nic dziwnego - jest na tyle mięsna, tłusta i tucząca, że bez problemów może konkurować z burgerem czy kebabem. Pasty to coś w rodzaju dużego pieczonego pieroga z kruchego ciasta wypełnionego mięsem (tradycyjnie wołowiną, ale jagnięcina, zwłaszcza z miętą, też jest pyszna) z dodatkiem cebuli, brukwi (która, swoją drogą, jest bardzo smacznym warzywem, niesłusznie przez niektórych pogardzanym) i ziemniaków. Istnieją też wersje wegetariańskie, jednak mięsożercom zdecydowanie poleca się mięsne. Tradycyjnemu Cornish pasty przyznano unijny status "chronionego oznaczenia geograficznego" (ach, eurożargon) jako tradycyjnemu produktowi wytwarzanemu w danym regionie. 

Cornish pasty ma też swój przyczynek do odwiecznej rywalizacji między sąsiadującymi hrabstwami Cornwall i Devon. Niektórzy uważają bowiem, że kornwalijskie pasty powinno mieć kształt litery D i zdobienie na krawędzi, natomiast wszelkie inne wariacje, jak pasty zamykane u góry, to wymysł devoński. Nie jest to zgodne z faktami, bo obie odmiany były od zawsze produkowane w całej południowo-zachodniej Anglii, jednak spór pozostaje. Swoją drogą, moje zamykane u góry pasty nabyłam i pożarłam ze smakiem nigdzie indziej jak w kornwalijskim St. Ives, tak więc jasności w temacie nie mają chyba nawet sami tubylcy. 

Cornish pasty w Plymouth

Cornish pasty w St Ives

Cornish pasty jest jedną z tych potraw, do których idealnie pasuje piwo. Lokalny przemysł piwowarski wychodzi temu oczekiwaniu naprzeciw, oferując na przykład piwo Korev. Opatrzono je sloganem reklamowym "At last, the perfect Cornish lager" ("Wreszcie idealne kornwaliskie piwo") - nie wiem, jakie piwa produkowano w Kornwalii wcześniej, ale Korev jest faktycznie jednym z przyjemniejszych, jakimi zdarzyło mi się upijać jakie zdarzyło mi się kosztować: łagodne w smaku, niezbyt mocne, idealne do leniwego sączenia w knajpce nad morzem. 




Po sutem a złocistem nektarem zakrapianem posiłku należałoby skonsumować deser. W Kornwalii wybór jest prosty: lody - fantastyczne, zdecydowanie najlepsze, jakie kiedykolwiek jadłam. Obfitość pastwisk i łagodny klimat najwyraźniej całkiem nieźle się przyczyniają do szczęśliwości lokalnego bydła rogatego, a, jak powszechnie wiadomo, szczęśliwa krowa daje lepsze mleko itp. itd. - stąd produkty mleczne stanowią ważny element lokalnej kuchni.


Tę wspaniałość, przy której nektar z ambrozją mogą zbiorowo iść się schować, produkuje się nie tyle bezpośrednio z mleka od owych szczęśliwych krów, co z kolejnego regionalnego produktu eksportowego: clotted cream. Clotted cream to rodzaj gęstej, tłustej śmietany: Wiki podpowiada, że wykonuje się ją z niepasteryzowanego mleka poprzez jego podgrzanie a następnie pozostawienie do ostygnięcia w płaskich naczyniach. W rezultacie na wierzchu tworzy się charakterystyczna twarda warstwa "clots" czyli skrzepów. Tradycyjnie clotted cream jest dodatkiem do scones: okrągłych babeczko-bułeczek, często podawanych z herbatą i dżemem truskawkowym jako popołudniowa przekąska nazywana "cream tea".

Ze scones i clotted cream wiąże się kolejny element rywalizacji między Kornwalią a Devon. Otóż w Kornwalii nie wolno popełnić fondue faux pas polegającego na położeniu dżemu NA clotted cream. W ten sposób okazalibyśmy się bowiem potężnym brakiem ogłady, nie mówiąc o devońskim barbarzyństwie. W Kornwalii po prostu tak się nie robi. Dżemik kładziemy na ciepłą bułeczkę najpierw, a clou programu, czyli śmietanę, na wierzchu. Od reguły nie ma odstępstw (no, chyba że pojedziemy do Devon, wtedy obowiązuje kolejność odwrotna).


Kornwalię zdecydowanie polecam na krótkie letnie wypady: morze, malownicze, piaszczyste plaże (w St Ives są nawet palmy!), łagodny klimat, piękne krajobrazy (punktem obowiązkowym jest Land's End - najdalej na zachód wysunięty kawałek wyspy oraz zamek St Michael's Mount u wybrzeża - dosłownie, do zamku idzie się zalewaną podczas przypływu groblą - wioski Marazion niedaleko Penzance), a dla aktywnych fizycznie - dużo miejsc do biegania (przydają się do spalania kalorii po konsumpcji powyższych specjałów). Świetną trasą spacerowo-biegową jest plaża od Penzance do St Michael's Mount: kilka kilometrów płaskiego terenu z pięknym widokiem na zamek. 

Kornwalia - duuuże TAK!


Penzance

St Michael's Mount

Land's End

Newquay - mekka surferów



No comments:

Post a Comment