Saturday 12 July 2014

Kraków. Urlop time.

W dzisiejszą podróż udamy się w miejsce znajome, acz pozwiedzamy w nim miejsca kulinarnie i kulturalnie (częściowo) nowe i nieznane. Część tegorocznego urlopu spędziłam bowiem w mym ukochanym Cesarsko-Królewskim Mieście Krakowie, gdzie z lubością oddałam się eksplorowaniu nowych i przypominaniu sobie starych miejsc, gdzie dają jeść i pić. 

Zacznijmy zatem od pić. Jako jednostce niekiedy mocno opóźnionej w kulturalnym rozwoju dopiero teraz po raz pierwszy było mi dane odwiedzić miejsce na hipsterskiej mapie Krakowa istniejące od dawna, a mianowicie urokliwie nad Wisłą położone Forum Przestrzenie


Jak sama nazwa wskazuje, Forum Przestrzenie mieści się nigdzie indziej jak w nieczynnym hotelu Forum, miejscu na mapie Krakowa bardzo szczególnym, z wielu powodów (polecam lekturę zalinkowanego blogu). Co jednak w gastronomiczno-alkoholowej przestrzeni Krakowa czyni Forum Przestrzenie miejscem niepowtarzalnym jest fakt (niewątpliwie związany z lokalizacją) pełnego otwarcia na Wisłę. Osobom nieznającym Krakowa trzeba bowiem wyjaśnić, że w Cesarsko-Królewskim imprezuje się głównie w piwnicach, bądź w skrzypiącopodłogowych izbach starych kamienic. Nabrzeże Wisły, z jakiegoś kompletnie nieznanego mi powodu, jest pod względem knajpianym (poza kilkoma restauracyjno-dancingowymi stateczkami, które uznać należy za wyjątki potwierdzające regułę) kompletną pustynią. Kiedy myślę choćby o Londynie, niewykorzystany nadrzeczny potencjał Krakowa sprawia, że serce się kraje. 

No, ale są Forum Przestrzenie, gdzie niewątpliwie można siedzieć w środku (wystrój jest wspaniale minimalistyczny), ale po co, skoro można też siedzieć na leżaczkach na zewnątrz, kąpieli słonecznych zażywając, na Wisłę się gapiąc, a piwem tudzież cydrem (tak! mają cydr!) pragnienie gasząc. Leżaczki bywają bardzo pomysłowe i uprzejmie informuję, że taki jak na pierwszym poniższym zdjęciu chcę na własność. 




A tu dowód, że cydr w rzeczy samej nabyć można. Całkiem niezły. Choć butelki małe. 

W FP można też smacznie zjeść (choć w godzinach szczytu na jedzenie czeka się dość długo, więc warto zamówić, zanim zacznie nam burczeć w brzuchu). Miałam okazję skosztować lunchu, który składał się z zupy (jedzenie zupy na leżaczku jest niezwykle zabawne, zwłaszcza z perspektywy obserwatorów) i otwartej tortilli z pikantną wołowiną i sałatką. Pizze też są całkiem jadalne. 

Co najbardziej podobało mi się w FP to "inkluzywność" tego miejsca. Straszono mnie wcześniej jego hipstersko zadartym nosem, ale jako że udałam się tam w porze lunchowej, a nie wieczornej, nie było najgorzej. Zmierzam do tego, że w ciagu dnia miejsce jest bardzo przyjazne dzieciom (zajętym głównie energicznym kopaniem, z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy, w kamyczkach będących podłożem dla przestrzeni z leżaczkami), psom i innym bydlątkom. Widać więc i grupy młodzieży, i trzydziestopięcioletnich wapniaków, i rodziny z wózkami.



Nie samymi napojami i nadrzecznymi leżaczkami widokami człowiek żyje. Od czasu do czasu nadchodzi kolejny dzień, a do głowy taka myśl, że warto by zjeść śniadanie. Na wczesnoporanne śniadania od pewnego czasu mam upatrzone miejsce - Bococa Bistro na Placu Inwalidów. Śniadania (a choćby i jajecznicę) i kawę bardzo polecam. Na lunchowo-obiadowe posiłki nie miałam okazji zawitać, bo Plac Inwalidów mi w odpowiednich porach kompletnie nie po drodze, ale miejsce prezentuje się ciekawie, więc kto wie. W każdym razie wystrój, jak dla mnie, genialny. Dobrze widzieć, że surowy minimalizm wreszcie zawitał i do Krakowa. Bococa - warto. I jest wifi. 

Bococę zrecenzował jakiś czas temu Wojciech "Wielkie Żarcie" Nowicki. Warto przeczytać.   




Po śniadaniu przyszła pora na lunch. Znaczy, nie, żeby od razu. Ale w końcu przyszła. Lunchowe ssanie w żołądku zostało zaspokojone w bistro Magnes, po lewej stronie kościoła Mariackiego, jeśli stoi się do tegoż kościoła pyskiem. O Magnesie słyszałam wcześniej bardzo dobre rzeczy, stąd nie zraziłam się małym falstartem, kiedy na wskazywane przeze mnie potrawy kelner uprzejmie odpowiadał, że "już nie ma". W końcu, jako dziecko wychowane w poprzednim ustroju, wpadłam na to, by zadać strategiczne pytanie "panie, a co jest?", na co otrzymałam wyczerpującą odpowiedź i mogłam dokonać wyboru. Wybór okazał się słuszny i naleśniki z porami pod beszamelem zamierzam zreplikować we własnej kuchni, bo były pyszne. Magnes - zdecydowanie warto. I jest wifi.




Było śniadanie, był lunch, czas na popołudniową kawusię. Tym razem odwiedzone zostało miejsce na mapie Krakowa istniejące co najmniej od dinozaurów. Nowa Prowincja. A.k.a. "U Turnaua". 

O Nowej Prowincji tak naprawdę nie wiem, co napisać, żeby nie powtarzać frazesów. Może to londyńską odległością wywołany naiwny sentyment, ale wracam tam zawsze z wielką przyjemnością. Miejsce tak kultowe, że bardziej się nie da, a jednocześnie nienadęte, z cudowną atmosferą, wspaniałymi ludźmi i niepowtarzalnym klimatem. Można i zjeść, i dobrej kawy się napić. Naprawdę dobrej - mocca sprawia, że buty spadają ze skarpetkami, co sprawdziłam niejednokrotnie.  

Nowa Prowincja to dla mnie, humanisty w duszy, też poezja. Bo poeci bywali, bo Bracka (a, jak wiadomo, w Krakowie na Brackiej pada deszcz), bo wiersze na murach... I poloniści z Gołębiej niedaleko, i studenckie wspomnienia wracają...

I rzecz uroczą zauważyłam. Przy drzwiach do NP jest domofon poezji. Aby wysłuchać wiersza, naciśnij i przytrzymaj guzik. Urzekło. 


Nowa Prowincja. Warto było, jest i będzie, i to się nie zmieni. I jest wifi ;)



Na wieczorny posiłek dotarłam na Kazimierz, a konkretnie do Zazie Bistro. Ja to miałam szczęście do dobrych wyborów podczas tego krakowskiego wypadu. Kuchnia francuska, pyszna, aromatyczna, porcje słuszne, pięknie podane, wystrój stonowany, niepretensjonalny, ceny przyzwoite. Czego chcieć więcej? 

Testem francuskiej restauracji jest dla mnie zupa cebulowa - a ta była pyszna, ciemna, esencjonalna, z bagietką z zapieczonym serem, no, niebo w pysku.  



Zazie Bistro - polecam. Nie wiem, czy jest wifi, ale mnie to nie interesowało, byłam zajęta pałaszowaniem. 

No comments:

Post a Comment